"Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali." (Łk 24,16)
Ileż to razy w naszym życiu mamy przesłonięte oczy i nie dostrzegamy działania Pana. Bardzo często w swoi zadufaniu w sobie wydaje nam się, że osiągnięcia których dokonujemy w swoim życiu, to nasza zasługa i niezależna od Pana Boga decyzja. Ale czy na pewno?
Był czas, kiedy w moim życiu Jezus nawet nie był na peryferiach mojego istnienia, wszystko, co w tym okresie osiągnąłem przypisywałem sobie. Nie zastanawiałem się że to wszystko jest łaską od Boga. Rodzina, kochająca żona, dwoje fajnych dzieci, stabilna praca, grono znajomych, to wszystko osiągnąłem sam. Byłem sobie marynarzem, sterem i okrętem, ale jak długo można istnieć bez Boga. Tragedia rodzinna sprawiła, że dostrzegłem jak łatwo wszystko może lec w gruzach, rozpaść się jak domek z kart. Gdzie wtedy był Bóg?
Był, stał obok mnie, mojej rodziny. Delikatnie, jak to On ma w zwyczaju, prowadził mnie, nas przez życie. Czekał na ten moment, aby otworzyć moje oczy. Wiedział w którym momencie powiedzieć "o, nierozumny!". Ten moment przypadł wtedy, gdy najbardziej cierpiałem, gdy miałem największe pretensje do Niego, ale właśnie wtedy zacząłem dostrzegać Jezusa w swoim życiu, wyrzucać Mu gdzie był, rozmawiałem z Bogiem i to Mu wystarczyło.
Obdarzył mnie łaską pokoju, pozwolił przytulić się do Siebie, dał się poznać jako prawdziwy Przyjaciel, który choć byś miał niewypowiedziane pretensje, choć byś nie wiem, co powiedział o nim, będzie przy tobie zawsze, wszędzie i w każdej chwili twojego życia.
Adam